NAJlepsza wakacyjna miłość

Ada zawsze śmiała się z dziewczyn, które zakochują się na wakacjach.

– Bo to wiadomo, zachody słońca, spotkania na pomoście, bajery… Masakra. Jak w kiepskich filmach. Tak myślałam, zanim i mnie nie trafiło – opowiada.

Co roku była z rodzicami za granicą. Turcja, Grecja, Czarnogóra…

– W zeszłym roku tata stracił pracę przez pandemię. Najpierw pracował z domu, zdalnie, ale potem ktoś u niego w firmie doszedł do wniosku, że im się to nie opłaca. Przenieśli biuro do Azji. Pracowników też tam znaleźli. Tata i jego koledzy zostali z niczym.

W tej sytuacji oczywistym było, że nigdzie nie pojadą. Adzie było przykro, ale rozumiała.

– Nie tylko ja byłam w takiej sytuacji – dodaje. – Wiele koleżanek mówiło, że u nich też nie jest tak jak kiedyś.

Z nudy Ada zaczęła chodzić popołudniami na spacery z psem. Zaglądała czasem na pobliski pomost.

– Wcześniej myślałam, że tam chodzi tylko nasza osiedlowa patologia. Soerki za określnie, ale tak wszyscy mówili. Unikałam tego miejsca. Ale kiedy parę razy tam zajrzałam, zobaczyłam, że kręca się, wiecie, tacy normalni ludzie. Znałam ich trochę ze szkoły, tylko byli w innych klasach – mówi. – No i był wśród nich taki jeden Timur. Niedawno przeprowadził się do Polski. Nie znał zbyt wiele osób, więc tak trochę się nim zaopiekowałam – dodaje ze śmiechem Ada.

Z tej opieki wyszło wielkie uczucie.

– Nigdy nie sądziłam, że się zakocham. I to jeszcze na wakacjach. Te romantyczne ogniska, spacery… Wszystko było jak w serialu.

Tyle że serial nie miał happy endu. Rodzice Timura zdecydowali, że po wakacjach wyprowadzają się do Hiszpanii.

– Mamy kontakt na mesie – mówi Ada. – Oczywiście to nie to samo i wiem, że to kwestia czasu, że się wszystko skończy. Ale i tak nie żałuję, bo to był superczas.

NAJgorszy skok

Aleks co roku przyjeżdżał do babci na Warmię. Miał już tam swoją sprawdzoną ekipę.

– Czekałem na wakacje – mówi. – Co roku było super. Ale to minęło. Już nie chcę tam wracać – dodaje.

Tego dnia nigdy nie zapomni. Ani on, ani żaden z chłopaków, którzy wtedy tam byli. Umówili się nad jezioro. Jak dziesiątki razy wcześniej.

– Nic się nie zmieniło. Była taka sama piękna pogoda i tak samo cięły komary.

Tak samo jak wiele razy wcześniej urządzili też konkurs skoków do wody. Wcześniej robili to wiele razy.

– Robert uparł się, że skacze pierwszy. On był taki, że jak się na coś uparł, to nie odpuszczał.

Po skoku skandowali. Nagle ktoś powiedział:

– Ej, coś tu nie gra…

Zrobiło się dziwnie. Po kolejnej minucie już wiedzieli, że coś się stało. Coś najgorszego.

– Na szczęście niedaleko jest baza WOPR. Pobiegliśmy tam. Ratownicy ruszyli na pomoc, zanim skończyliśmy tłumaczyć, o co chodzi. Wszystko potoczyło się błyskawicznie.

– Jak wyciągnęli Roberta z wody, to odetchnąłem. Pomyślałem, że najważniejsze, że żyje, bo ratownicy po reanimacji powiedzieli, że oddycha.

Robert został przetransportowany śmigłowcem do szpitala. Przeszedł operację, ale to to nie pomogło. Ma uszkodzony kręgosłup. Wszystko słyszy, rozumie, myśli, tyle że nie może ruszać nogami. Tak będzie do końca życia.

Więcej o sprawach nastolatków w każdym numerze VICTORA!

fot. Phovoir/Shutterstock.com